Oryginalnie pierwszego dnia mieliśmy tylko podejść do schroniska i aklimatyzować się piwem. W praktyce był to jedyny dzień z przyzwoitą pogodą, więc ruszyliśmy na Punta Giordani, jak staliśmy. Po drodze w dół było odrobinę przygód (Radek zmylił drogę, jedna z moich nart wybrała wolność) i w sumie chwila się zeszła (znaczy jakieś 7h), zanim dotarliśmy do schroniska, ale w sumie poszło dość gładko. Walka o każdy oddech kiedy robisz 4050 m prosto z doliny - bezcenna. Warunki śniegowe jak dla mnie świetne - twardy śnieg, więc jechało się jak po źle przygotowanym stoku narciarskim.