W poniedziałek rano wjechałem kolejkąn na Jungfraujoch i podreptałem do schroniska Mönchsjochhütte, gdzie spotkałem Sarę i Josha.
Oni Möncha załoili bladym świtem. Co prawda nie mieli widoków, ale za to mieli zmrożony firn.
Ponieważ godzina była wczesna, a ja chciałem spróbować wejść na jakiś szczyt przed Eigerem, to spontanicznie stwierdziłem, że udam się na Möncha sam, bo przecież to nie może być trudna góra (zresztą Sara i Josh nie oponowali).
Wg sac-cas.ch droga normalna (południowe ramie wschodniej grani) to AD-, 3-4h, 650 m w górę (liczone chyba od Jungfraujoch), czyli jak się okazało wycenę ma bardziej poważną niż np. Grossglockner.
W górę wspinanie w rakach w mikście miękkiego firnu i II UIAA szło sprawnie. Wyprzedziłem dwa zespoły z przewodnikami i w grubo poniżej 2h zameldowałem się na początku grani szczytowej.
Grań szczytowa Möncha to spektakularnie wąskie i strome 200 m po śniegu. Nie takie straszne kiedy śnieg jest zmrożony (Sara i Josh nie wspominają jej traumatycznie), ale o 13:20 był już mięciuteńki i usypujący się troszeczkę przy każdym kroku, a ja przemieszczałem tam moje szanowne 100 kg w pojedynkę. Do tego jeszcze rano spałem na 800 m n.p.m., a teraz byłem na ok. 4100, i nie mogę powiedzieć, żebym nie czuł tej różnicy wysokości.
Moje morale podbudowała nieco nonszalancja dwóch innych grup z przewodnikami, które postanowiły na twardziela mijać się na grani z grupami idącymi z przeciwka (tymi, które wyprzedziłem). Skoro im się udała taka ekwilibrystyka, to grań z powrotem nie może być straszna, czyż nie? Przy tym dwa mijane zespoły wyraźnie nie podzielały entuzjazmu co do mijanki i grzecznie podziękowały mi za czekanie, aż dojdą na szczyt (ależ nie ma za co!).
W drodze zejściowej mocno się męczyłem. Brak aklimatyzacji, ogólnie kiepska forma po chorobie, dramatycznie miękki firn i schodzenie II w rakach dawały mi się we znaki. Nonszalanckie grupy z przewodnikami były ode mnie szybsze w schodzeniu po skale i jednakowo szybkie na śniegu, ale doganiałem je wtedy, kiedy montowali zjazdy na linie (które ja schodziłem z buta). Na ostatnim zjeździe (już na lodowiec) pozwoliłem sobie użyć ich liny, co nieco skróciło moje męczarnie.
Zejście zajęło mi z bite 2h w ruchu plus 0.5h czekania, czyli demonem szybkości nie byłem.
Mam pewien kłopot z oceną fajności tego szczytu. Mnie osobiście przede wszystkim wymęczył, ale umówmy się, że robienie go samemu po południu (w miękkim śniegu), prosto z doliny i zaraz po chorobie to nie są najkorzystniejsze warunki, a trasa ma wycenę AD- (jak trawers Ortlera). Z drugiej strony jest to bardzo łatwo dostępny czterotysięcznik (spokojnie można się wyrobić w 4h w obie strony startując z Mönchsjochhütte i jest to tylko jakieś 500 m w górę) ze spektakularną granią, a przy tym z już niebanalną wyceną AD-.
data 2024:07:22 13:23:29
200 m skupienia uwagi przede mną (tam)
data 2024:07:22 13:34:55
data 2024:07:22 13:42:03
200 m skupienia uwagi przede mną (z powrotem)
data 2024:07:22 13:48:44
data 2024:07:23 08:15:07
Mönch ze ścieżki między Jungfraujoch i Mönchsjochhütte nie wygląda spektakularnie...
data 2024:07:24 14:26:01
Za to bardzo spektakularnie wygląda od strony Eigeru (idąc drogą normalną nie idzie się tą granią, lecz dochodzi się prostopadle na szczycie)