Mittellegi Hut approach.gpx

Gwóźdź programu. Nasza pierwsza trasa o wycienie D. Tyleż zasłużonej, co specyficznej.

Grań Mittellegiego (wschodnia) na Eiger nie jest szczególnie trudne technicznie. IV- UIAA, które można znaleźć tu i ówdzie w internecie można między bajki włożyć, bo o ile odnotowaliśmy dwa potencjalnie trudniejsze miejsca, to dawno temu zostały one zaporęczowane charakterystycznie grubą liną (zresztą jak spore fragmenty grani Mittellegiego). Subiektywnie było kilka miejsc III+, ale przez większość trasy trudność oscyluje między II a III, ale trzeba poruszać się sprawnie, bo na szczycie jest wąsko, stromo i leży śnieg. Dla własnego dobra chcesz ten śnieg przejść, póki jest zmrożony, a ilustrację na żywo dostaliśmy zaraz po tym, jak doszliśmy do schroniska MIttellegiego - dwóm panom dojście na szczyt zajęło ponad 6 godzin i z powodu zmęczenia i miękkiego śniegu na szczycie zdecydowali się wezwać śmigło (na marginesie to strasznie podkopuje morale, bo zaczynasz całkować, czy ty jutro dasz radę, czy też skończysz pod śmigłowcem; zwłaszcza jeśli przed chwilą chorowałeś, a aklimatyzację masz ledwie dostateczną). Trudności dopełnia, że wspinanie zaczyna się już 150 m od chaty, więc pierwsze 30 minut robi się w całkowitej ciemności oraz makabryczna przepaścistość grani Mittellegiego. Nie przeszkadza ona, kiedy się wspinasz, ale obciążające psychicznie są kilkumetrowe płaskie odcinki grani, gdzie nie ma się czego złapać rękami, a skała jest szeroka na jakieś 30 cm i niekoniecznie równa. W tych miejscach trudno nie myśleć o tym, że po prawej masz sławetną północną ścianę Eigeru, a po lewej jedynie kilometr świeżego powietrza. Z pozytywów nawigacja na grani Mittellegiego jest łatwa. Zgodnie z mądrością internetów trzymasz się ściśle linii grani i nie wchodzisz w trawersy dalej niż na 2-3 metry. Chyba że akurat jest poręczówka, to podążasz za nią. Grań jest obita, ale dość rzadko. Zdecydowanie nie na tyle, żeby z jednego punktu widzieć kolejny i nawigować w ten sposób. Jak w jakimś zacięciu widzisz spita, to wiesz, że tędy droga, ale jak nie widzisz, to nic to nie znaczy (chyba że spit jest akurat w zacięciu obok). Mam wrażenie, że w dolnej części obicie jest nieco bardziej gęste (może dlatego, że robi się ją po ciemku), ale w górnej to tak jeden przelot na grubo ponad 10 metrów. Własnych się nie zakłada, bo schodzi się na to za dużo czasu, a zegar tyka.

No i teraz dochodzimy do sedna. Pojedynczo te trudności nie są straszne, ale jak je wszystkie zsumować i uwzględnić, że trzeba jeszcze zejść (o czym niżej), to wychodzi, że jedyna opcja, to wspinanie się w dynamicznej asekuracji i że nie ma realnej opcji odwrotu (jeśli umiesz zejść granią MIttellegiego, to nie będziesz musiał z tej umiejętności korzystać, a jeśli musisz z niej skorzystać, to znaczy, że jest dla ciebie zbyt trudna). Ponieważ zaś wspinasz się w dynamicznej asekuracji, na stromej grani i z rzadkimi przelotami, to gra jest z dużym prawdopodobieństwem do pierwszej bramki (masz przeloty, więc raczej się nie zabijesz, ale na dynamicznej asekuracji ewentualny lot zaliczy cały zespół i musielibyście mieć nerwy ze stali, żeby po czymś takim kontynuować). Prowadziłem całą drogę na szczyt i przyznam, że było to na granicy mojej strefy komfortu. Chciałbym to sobie tłumaczyć przebytą chwilę wcześniej chorobą i krótką aklimatyzacją, ale prawdę mówiąc to czcze rozważania. Fakt jest taki, że droga na szczyt mocno zmęczyła mnie psychicznie pomimo braku jakichkolwiek fackupów. Wyrobiliśmy się mniej więcej równo w 4 godziny, czyli w dolnej strefie czasu podawanego przez sac-cas.ch (4-5h) i mieliśmy jeszcze pięknie twardy śnieg na szczycie.

Tyle że ze szczytu trzeba jeszcze zejść. Wszystkie polskie relacje w internecie schodzą zachodnią granią żeby zaoszczędzić 75 CHF na kolejce. Wg sac-cas.ch zajmuje to 4-5h i ma wycenę AD, czyli tak samo, jak grań południowa, ale robi się 1650 m w dół w miejscami kruchej skale (na którą polskie relacje jednogłośnie narzekają), co skutecznie nas odstraszyło. Wybraliśmy więc grań południową - 4-5h, AD, tylko 650 m w dół, ale za to jeszcze 360 m w górę, w większości wspinania, momentami do III. Patrzysz na nią i widzisz, że to jeszcze daleka droga, ale z dwojga złego wolisz się trochę powspinać niż cisnąć 1650 m w dół. Najpierw jakieś 100 m wysokości traci się schodząc w I-II, a potem można albo kontynuować schodzenie w solidnym II albo wykonać kilka zjazdów z przygotowanych ringów. Ponieważ w zejściu czas już nas nie gonił, wybraliśmy leniwe zjazdy. Nawiguje się prosto - po śladach raków na skale. Potem jeszcze odrobinę zejścia w prostym terenie i po kolejnych 2 godzinach zameldowaliśmy się na Nordliche Eigerjoch. Po krótkim odpoczynku pozostała do zrobienia grań między Nordliche i Südliche Eigerjoch, na co zeszły nam się prawie 3 godziny, ale też specjalnie nie cisnęliśmy. Jako że byliśmy zmęczeni, wszystkie fragmenty wspinaczkowe prowadziliśmy w uczciwej asekuracji ze stanowiska. Prowadzenie przejął Josh. Na tym odcinku nawigacja bywa trudna, bo trasa się wije i tu trawersuje grań z jednej strony, tam z drugiej, a gdzie indziej idzie grzbietem i jest rzadko obita. W jednym miejscu strawiliśmy dobre pół godziny debatując, którędy iść zanim (jak się okazało słusznie) ustaliliśmy, że trawersem przez straszną kruszyznę. Ogólnie ten fragment strasznie się nam dłużył i byliśmy bardzo szczęśliwi, kiedy w końcu koło 14:20 (9h15m od startu i 5h od szczytu) zameldowaliśmy się na Südliche Eigerjoch, skąd droga do Mönchsjochhütte wiedzie już łagodnym 1.5 km trawersem po lodowcu. Niestety trawers schodzi 100 m poniżej schroniska i na sam koniec trzeba jeszcze te 100 m wysokości odzyskać. Końcówka była dla mnie trudna. Między przełęczami poruszaliśmy się powoli, więc nie miało to znaczenia, ale podejście po lodowcu w tempie marszowym uświadomiło mi, jak bardzo jestem zmęczony krążeniowo-oddechowo. Mięśniowo było w porządku, ale oddech stanowił kłopot i Sara z Joshem musieli trochę zwolnić, żebym za nimi nadążył. Chyba dały o sobie znać katar i krótka aklimatyzacja. Ostatecznie w Mönchsjochhütte zameldowaliśmy się o 15:15, jakieś 10h10m od startu i jakieś 6h od szczytu. Potem przepakowanie gratów, spacerek na Jungfraujoch, Piwo Zdobywców Szczytu i kolejką w dół do doliny.

Warto jeszcze wspomnieć o drodze do Mittellegihütte. Jeśli, jak my, zaczyna się na Jungfraujoch, to na dobry początek trzeba dopłacić 10 CHF za to, żeby kolejka zjeżdżając w dół otworzyła drzwi na stacji Eismeer (przy tym jest to 10 CHF na cały pociąg, a nie od osoby). W nagrodę za tę dopłatę wysiadasz prosto na tory od kolejki jadącej w drugą stronę (peron jest tylko dla kolejek jadących w górę) podczas gdy wszyscy inni zostają w pociągu. Ze stacji na lodowiec wiedzie nieoświetlony tunel z wieloma krótkimi bocznymi odnóżkami. Należy się kierować zawsze jak najbardziej w dół. Dzięki zimnej wiośnie z wyjścia w skale na lodowiec można było zejść po skale (kiedy śniegu jest mniej, trzeba zjechać na linie). Potem 40 minut spaceru po lodowcu, a następnie trochę wspinania. Mamy nieodparte wrażenie, że pierwsza część wspinaczki, która w relacjach opisywana jest jako trawers, ginęła jeszcze pod śniegiem. W istocie najtrudniejszym elementem było pierwsze 2-3 metry dzielące nas od linii trasy, gdzie cokolwiek brakowało chwytów (ale można się było wspomóc lodowcem). Potem już bardzo przyjemne III+ do końca pierwszego wyciągu (mądrość internetu mówi o IV-, może fragment IV- ginął jeszcze pod śniegiem...) przechodzące w II na drugim, I-II na trzecim. Tak, czy owak pierwszy wyciąg był technicznie trudniejszy od czegokolwiek, co następnego dnia spotkaliśmy na grani Mittellegiego, ale była to trudność punktowa i pokonywaliśmy ją ubezpieczając się jak pan bóg przykazał ze stanowiska, a trudność grani Mittellegiego polega na czymś innym (patrz wyżej). Następnie długi trawers, krótki zjazd (można też zejść, bo trudność to I-II), a potem dwie opcje do wyboru. Można albo trawersować dalej zostając nisko albo uderzyć po przekątnej. W pierwszym wypadku mierzy się w ominięcie pola śnieżnego pod chatą Mittellegiego dołem (co na początku sezonu nie jest możliwe), a w drugim górą. Ja wybrałem drugi wariant, a Sara i Josh za mną. Sprowadza się on do mieszanki trawersowania, skramblowania i wspinania tak do II-, przy czym pod koniec świadomie wybierałem wspinaczkę, bo w łatwiejszym terenie leżała kupa luźnego gruzu. Samo schronisko Mittellegiego bardzo przyjemne, dobrze zaprojektowane i z przemiłą prowadzącą.

Jedyny problem z podejściem do Mittellegihütte był taki, że pogoda dopisała, a ja zapomniałem posmarować gęby kremem od słońca. Żeby nie było, posmarowałem ręce, kark, uszy, ale o twarzy zapomniałem. No i się oparzyłem. Po południu z całej twarzy sączyło mi się delikatnie osocze (na czubku nosa i brody nawet dość wartko). W dniu wspinaczki na Eiger przeobraziło się to w cienkiego strupa, który potem schodził mi przez następne 5 dni. Ogólnie nie polecam. Smarujcie się kremem od słońca.
suma podejść m, suma zejść m, odległość km
 
70 / 73
/ 2024-07-22 Szwajcaria / Eiger